Zapraszam Was na kolejny już wywiad z cyklu Polka za granicą :) Postanowiłam nieco urozmaicić tematykę bloga, dlatego co jakiś czas będzie pojawiał się wywiad z kobietami żyjącymi poza granicami Polski głównie blogerkami. Czy im się to podoba ? Dowiecie się po przeczytaniu każdego nowego wpisu z nimi w roli głównej :) Dzisiaj jak wskazuje tytuł pytania będą skierowane do Doroty autorki bloga: kroplaarganu.blogspot.com
1.Jaki był powód, że nie zostałaś w
Polsce?
Dorota: No bo wreszcie spełniło się moje marzenie : )) A szczerze, związek na
odległość ma szansę ale nie powinien trwać w nieskończoność. Polska i Maroko
choć bardzo ciekawe, są jednak bardzo różne kulturowo i religijnie, więc
mieszkanie na stałe z w któryś z nich mogłoby być dla kogoś z nas niewygodne.
Chyba to bardziej mi, niż jemu, mimo że pewnie mój blog byłby wtedy ciekawszy
;). Hiszpania jest zatem idealna, bo bardzo pośrednia między obiema kulturami.
Ma doskonale połączenia z dwoma naszymi krajami byśmy mogli odwiedzać swoje
rodziny i na odwrót. Tutejsza mentalność i poziom życia wcale nie są tak
dalekie od polskiej, a Marokańczyk jak ma ambicje to też się tu zasymiluje. W
Granadzie mieliśmy już poukładane wiele spraw wcześniej. Oboje dobrze znaliśmy
język. On miał pracę. Ja musiałam ją sobie znaleźć lub stworzyć zajmując się
np. grafiką komputerową. Jednak gdyby nie powód osobisty to pewnie zostałabym w
Polsce lub żyłabym i pracowałabym w innym kraju.
2.Dlaczego wybrałaś Hiszpanię?
Dorota: Zaczęło
się jako naiwne młodzieńcze marzenie. Może czasem warto takie mieć? W wieku 17
lat pojechałam do Hiszpanii na kolonie. Choć był to inny region niż ten, w
którym teraz mieszkam, zachwyciły mnie słońce, plaża, krajobrazy, architektura
i uśmiechnięci ludzie. Nie to co zimna i deszczowa Polska. Pomyślałam, że
fajnie byłoby tu zamieszkać. Wtedy nie zdawałam sobie sprawy, że „prawdziwe
życie” wygląda inaczej i na pewno nie tak kolorowo. Przez kolejne lata to
marzenie wizualizowałam w głowie, nie do końca zdając sobie sprawę w jaki
sposób je zrealizuję i czy to w ogóle możliwe. Podczas studiów nagle pojawiła
się szansa na roczny wyjazd na popularne stypendium do Hiszpanii. Wtedy było na
takie trudniej się dostać niż obecnie, ale zgłosiłam się i udało się.
Pojechałam na rok do Granady w Andaluzji, studenckiego miasta, które znane jest
z flamenco i Alhambry – słynnej arabskiej twierdzy w Europie. Studiowałam na
wydziale sztuk pięknych tutejszego uniwerku. Nauczyłam się języka
hiszpańskiego. Zaczęłam patrzeć na życie trochę realniej niż przez pryzmat
fantazji nastolatki. Po tym stypendium wróciłam do Polski by skończyć studia.
Jednak nim się obejrzałam... moje dawne marzenie spełniło się na dobre. Po
obronie spakowałam walizki by z powrotem udać się do Granady. Powodem był
oczywiście mój obecny mąż pochodzący z Maroka, którego poznałam tam wcześniej.
Można powiedzieć – normalka jak na
obecne czasy. Dlatego obok Hiszpanii, kultura marokańska stała się częścią
mojego życia. Potem były już wypady do Maroka. Dokładnie tak samo wygląda
Andaluzja od stuleci. Reprezentuje styk dwóch kultur o całkiem dobrej
koegzystencji. Tego odzwierciedleniem jest mój też blog.
3.Jak długo już tam mieszkasz i czy
planujesz powrót do Polski czy raczej nie?
Dorota: Od kiedy przyjechałam do Granady na stypendium będzie to 10 lat z
przerwami. O tym czy tu zostaniemy czy wyjedziemy to tak jak zadać pytanie
retoryczne „Jak siebie widzisz za 5 lat?”. Owszem, planujemy różne rzeczy, ale
życie jest tak zmienne, że trudno przewidzieć co będzie. Za rok możemy stąd
wyjechać albo mieszkać tu dalej. Decyzja zależy tylko od znalezienia w danym
miejscu nowej pracy przez kogoś z nas. Najlepiej dla obojga. Jeśli będzie to
coś lepszego niż mamy w obecnie to nieważne jaki to kraj. Polska też może być,
ale nie musi. Mile widziane jest inne państwo, nawet... Maroko gdyby to była
nie wiadomo jak superowa możliwość. Ja w każdym razie wciąż czekam na tzw.
„kontrakt życia”. Jest to jedno z moich marzeń i mam nadzieję, że spełni się
tak samo jak to z Hiszpanią. Ale na bujaniu w obłokach nie poprzestaję. Obecnie
aktywnie pracuje nad tym, przygotowuję się aby w przyszłości taki zdobyć.
4.Do czego najbardziej nie mogłaś
się przyzwyczaić zaraz po przyjeździe?
Dorota: Szybko odkryłam, że mieszkanie tam na stałe to nie to samo co 2-tygodniowe
wakacje czy nawet roczne studia. Każdy to odkryje. Po szaleństwie zwiedzania i
fascynacji nową kulturą zaczyna się prawdziwe życie wypełnione załatwianiem
spraw w urzędzie, wyrabianiem numeru NIE - hiszpańskiej karty rezydenta,
szukaniem pracy, praca jak już się znajdzie, szkoła jak się chodzi na jakiś
kurs, zakupami, płaceniem rachunków, utrzymywaniem się, życiem rodzinnym –
czyli tym samym co robiłbyś mieszkając w Polsce. Często się myśli – wyjadę a
moje życie się zmieni. Nowe miejsce nie sprawi, że nie pozbędziesz się prozy
życia. Ona będzie z tobą gdziekolwiek jesteś a nawet okaże się trudniejsza,
choćby ze względu na język. Myślisz, że znasz go dobrze ale zawsze wymaga się
tego więcej. Wyjazd za głosem serca, czy spełnienie marzenia niesie za sobą
konsekwencje, bo szanse na dobrą pracę w miejscu takim jak Andaluzja są
niewielkie. Nie mogłam się przyzwyczaić, że ludzie chodzą po chodniku strasznie
wolno, często blokując przejście kiedy ty się spieszysz. W lokalach jest mało
miejsc siedzących, ludzie zazwyczaj stoją ciasno w tłumie, głośno gadają
popijając piwo i nie można potańczyć. Wszelkie obyczaje hiszpańskie oraz
marokańskie co „przywoziła” rodzina nie od razu dały się zaakceptować. Ale to
co było dla mnie najtrudniejsze to... zima. To prawda, w Hiszpanii jest ona
obecna. W Granadzie trwa... pół roku. Przez tyle czasu muszę nosić grube zimowe
ciuchy identyczne co w Polsce. Temperatura może nie jest na minusie, nie ma
śnieżycy ale nawet przy 0 - 5 stopniach Celsjusza czuję się tak jak na
biegunie. Domy przystosowane są do tego by chłodzić i rzucać cień latem, w ogóle
nie są gotowe na zimę. Wiele z nich nie ma ogrzewania albo jest ono
prowizoryczne. Mieszkanie, które wynajmowałam zawsze musiało je mieć i obecne
je ma. Podczas gdy mojemu mężowi było obojętne, bo on jest wychowany w zimnych
domach. Im bardziej na południe tym zimniej w domach. Cienkie ściany i
nieszczelne okna powodują, że całe ciepło ucieka a wraz z nim pieniądze.
Dlatego dla Hiszpanów i Marokańczyków ogrzewanie to luksus i kaprys a nie
normalka jak dla Polaków. Dziwne, bo ono tu jest naprawdę potrzebne. Andaluzja
jest pod tym względem najgorsza. W innych wspólnotach autonomicznych np. w Madrycie
czy w Galicji ludzie mają już cieplejsze domki i parkiet na podłodze. Dlatego
zimą wolę wiać do Polski by się nagrzać i naładować baterie. Nieprawdopodobnie
ale tak jest. Jako osoba ciepłolubna zawsze niecierpliwie czekam na lato.
Kocham upały nawet jak to będą 40-stopniowe, których Hiszpanie i Marokańczycy
mają dość. A klimat jest taki przez obecność gór. Granada leży u podnóża
3-tysięczników Sierra Nevada pokrytych śniegiem. Kiedy w górach pada śnieg to w
dole w mieście mamy deszcz. Pamiętam, rok w którym przez 3 miesiące lało i nie
było widać słońca. Tak, to Hiszpania. Buty zimowe zawsze przywożę sobie z
Polski, bo jest tak jak z tymi domami – te w hiszpańskich sklepach są
nieodporne na deszcz i przeciekają. Jednak bliskość ośnieżonych gór to ogromna zaleta,
bo uwielbiam jeździć na nartach. W Polsce muszę tłuc się po to na drugi koniec
kraju, bo jestem znad morza. Tutaj mam w góry 30 minut drogi od domu. Mogę
śmigać po stokach kiedy mam ochotę. A nad morze na Costa Tropical czy Costa del
Sol, by poleżeć na plaży to dotrę w godzinkę.
5.Czy są jakieś rzeczy, które
szokowały Cię w Hiszpanii?
Dorota: Jak wspomniałam, przede wszystkim to zima. Oraz to, że Hiszpan i
Marokańczyk przez te chłodne domy są tak zahartowani, że usiądą na kamieniu
przy niskich temperaturach. Ja tak, nie mogę bo od razu przymarzam. Dziękuję,
postoję! Niektóre domy nawet jak mają centralne ogrzewanie to je wyłączają by
na nim oszczędzać i przerzucają się na małe elektryczne grzałki. Starsze
pokolenie wkłada je pod specjalny okrągły stół z grubym obrusem, potem się tym
obrusem przykrywa i grzeje sobie nogi siedząc przed telewizorem. Ten dziwny
zestaw, czyli stół, grzałka i podstawka na grzałkę z dziurą na kabel nosi nazwę
„brasero”. Ludzie tu zacieniają swoje domy, chowają się przed słońcem. W oknach
mają opuszczane rolety. Ja wręcz przeciwnie, lubię słońce. Rolety w naszym
mieszkaniu nie podobały mi się, więc je usunęłam i teraz mamy bardzo
słonecznie. Często się mówi, że „południowcy” tacy jak Hiszpanie czy Grecy to
lenie i przez to mają kryzys. Słonko im przygrzało, że nie chce się pracować.
To nieprawda. W Hiszpanii pracuje się dłużej niż w Polsce a to wina sjesty.
Pierwsza zmianę masz od 9 – 14. Potem są 2 godz przerwy, w której niewiele
zrobisz, tylko szybko wsuniesz obiad. Druga zmiana jest od 16:30 – 20:30.
Dlatego jak masz szczęście pracować na pełny etat to wracasz do domu po 22.
Praktycznie nie masz czasu na życie po pracy. Nic dziwnego, że w Hiszpanii jest
tyle świąt i imprez. A jak ludzie idą się bawić to na całego. Jakoś nie
odczułam słynnego syndromu „mañana” – odkładania na wszystkiego na jutro. Od
ludzi wymaga się by byli obowiązkowi i sumienni oraz wszystko robili na czas.
Wiele osób jest odpowiedzialnych i stara się to wypełnić. W pracy jak masz
jakieś zadanie to jest też ścisły termin i musisz wykonać. Mi większość spraw np.
w urzędzie udało się załatwić od razu. A jak nie to była wyłącznie moja wina,
bo nie wyrobiłam się w czasie. Urzędy otwarte są tylko do 14. A urzędnicy mają
najlepiej, bo nie dość, że bardzo wysokie pensje to jeszcze krócej pracują niż
w prywatnych firmach. Urzędnik państwowy to najbardziej pożądany zawód w
Hiszpanii. Nie dziwię się. Aby nim zostać trzeba zadać trudny egzamin tzw.
„oposiciones”. Spotkałam osoby co były punktualne jak w zegarku a nawet miałam
profesora, co jak spóźniłaś się na zajęcia 5 min to nie wpuszczał do klasy. W
Maroku, też jest sjesta. Tyle, że tam zaczyna się pracę wcześniej ok 8. Sjesta
jest od 12. Trwa krócej i ludzie też wcześniej wracają do domu. Tam też jest
większy nacisk na rodzinę i silna mentalność nastawiona na to by dobrze godzić
pracę z życiem rodzinnym. Co mnie zaszokowało, to też, że Marokańczycy żyją
bardziej bieżącymi sprawami głównie zarabianiem na życie, uroczystościami
rodzinnymi i zakupami a nie pasją dla pasji i podróżami tylko po to by mieć
wspomnienia tak jak Polacy i Hiszpanie. Oczywiście są wyjątki.
6. Czy są jakieś zajęcia dzięki
którym łatwo było ci się przyzwyczaić do nowego kraju?
Dorota: Do życia w nowym kraju szybko się przyzwyczaiłam. Polska i Hiszpania to
jednak niewielka przepaść. Nawet zajęcia z tzw. „prozy” stopniowo stają się dla
normalne. Aczkolwiek gdybym miała tutaj ten „kontrakt życia” byłoby znacznie
lepiej. Z mężem, jesteśmy też partnerami i przyjaciółmi, mimo różnicy
kulturowej. Mam bardzo dobry kontakt z jego najbliższą rodziną co pomaga. Dużo
ułatwiają też spotkania ze znajomymi. Ale tutaj nie zawsze są ludzie co zostają
w naszym życiu na stałe. Zazwyczaj rodowici mieszkańcy Granady są dość
zamknięci, znają się od dziecka i trzymają się razem. Bliskie kontakty
nawiązujemy z Hiszpanami z innych regionów oraz cudzoziemcami takimi jak my.
Jednak wielu z nich mieszkało w Granadzie krótko, potem wyjechało i kontakt się
urwał. Kiedyś zależało mi by mieć na siłę dużo znajomych. Wierzyłam, że to jest
oznaką szczęścia i fajnego życia. Aż w końcu zaakceptowałam swoją duszę
introwertyka i kiedy ich brakuje świetnie czuję się sama z sobą i nigdy się nie
nudzę. Bez reszty wciąga mnie projektowanie grafik, czytanie książek po
hiszpańsku i angielsku, uczenie się nowych rzeczy, rajdy rowerowe, siłownia,
bieganie, spacery, fotografowanie Granady i oczywiście blogowanie. Jak pracuję
nad czymś to jestem w stanie się wyłączyć, oddać temu bez reszty i nie myśleć o
jakiś problemach z adaptacją w nowym miejscu. Mogę wybrać się na jakąś
wycieczkę sama lub w małej grupie.
Zawsze myślałam, że w Granadzie jest niewielu Polaków mieszkających na stałe.
Nic dziwnego, bo większe szanse na lepiej płatną czy jakąkolwiek pracę są na
Wyspach, w Niemczech lub Skandynawii. Przeważnie przyjeżdżali tutaj na studia
tak jak ja kiedyś. Teraz co roku mam jakąś nową osobę z Polski, której pomagam
się zaaklimatyzować, znaleźć mieszkanie, wskazać co i gdzie musi załatwić oraz
oprowadzam po najlepszych barach tapas. A Granada to jedyne miasto w Andaluzji
gdzie do piwa lub wina dostaje się za darmo, ten tapas czyli jakąś przekąskę. W
sąsiedniej Maladze już trzeba za to płacić. Później się okazało, że Polaków
tych na stałe i tych czasowo mieszka tu kilkaset. Od dwóch lat działa
Stowarzyszenie „Sami Swoi” łączące naszych rodaków mieszkających w Granadzie,
którego jestem członkiem. Dzięki niemu możemy się wszyscy poznać oraz wysłać
nasze dwujęzyczne dzieci i zagranicznych partnerów do organizowanej przez nie
szkółki języka polskiego. Informujemy się nawzajem o tym co się dzieje w
mieście, o wydarzeniach kulturalnych, o nowych ofertach pracy i możliwościach.
Wspólnie też organizujemy pikniki z okazji polskich świąt, gotujemy polskie
dania lub wychodzimy na tapas. Myślę, że jak się to dalej rozwinie to pomoże
wielu Polakom szybciej się przyzwyczaić. Aby lepiej nauczyć się języka
hiszpańskiego, który jest tu niezbędny warto utrzymywać równowagę w kontaktach
i jak najwięcej rozmawiać z miejscowymi.
Kiedyś jakiś starszy mężczyzna słysząc mój hiszpański stwierdził, że mam
akcent andaluzyjski. Po prostu tak się nauczyłam przez osłuchanie. Powiedział
mi, że z językiem poznanym tutaj dogadam się bez problemu w całej, Hiszpanii
gdzie każda wspólnota ma swój dialekt. Za to zaskoczeni Marokańczycy twierdzą,
że mam... akcent z Fezu tak jakbym z tego miasta pochodziła. Ponieważ bardzo
słabo mówię „R” i brzmię trochę „francusko”. Nigdy nie uczyłam się derija,
czyli głównego języka Maroka, a po francusku znam ledwo kilka słów i zwrotów.
Więc tutaj to jest czysty przypadek.
7.Czy zawsze mieszkałaś tam gdzie
mieszkasz?
Dorota: Nie. Ponieważ sytuacja na rynku pracy w Hiszpanii jest bardzo trudna. Na
dwa lata musiałam ją opuścić, przejść ponownie w stan związku na odległość i
pojechać do Niemiec. Tam dostałam pracę jako opiekunka osób starszych 24h. Gdy
miałam wolne przyjeżdżałam do Polski lub Hiszpanii. Więc przy okazji poznałam
głębiej kulturę i tradycje Niemiec. Odkryłam, że Niemcy mogą mieć mentalność...
podobną do Hiszpanów. Bawią się stojąc z piwem w ręku i gadając, mają w oknach
rolety i są jednakowo obowiązkowi i punktualni (śmiech!). Pod koniec zeszłego
roku zrezygnowałam, bo chciałam dać ponownie szansę Hiszpanii. W systemie
„wewnętrznym” 24h trudno by było połączyć pracę z życiem osobistym. Znaczyłoby
to permanentny związek na odległość. Cały swój czas poświęcasz drugiej osobie.
Jednak ze względu na dobre referencje i to, że opieka nad starszymi to zajęcie
przyszłości zawsze mogę do Niemiec wrócić. Gdy jest potrzeba to nie boje się i
nie wstydzę żadnej pracy. Nawet jeśli musiałabym zrobić krok do tylu. Bo z
każdej można coś wartościowego wynieść.
8.Dlaczego założyłaś bloga?
Dorota: Geneza bloga Kropla Arganu wiąże się z tym, że rodzina i znajomi prosili
mnie abym przywoziła im olejek arganowy z Maroka. Brat mojego męża ma w
Casablance firmę sprzedającą kosmetyki naturalne. Stąd mogłam spełnić ich
życzenia i sama wypróbować tych produktów. Ludzie pytali się mnie jak się te
olejki stosuje, jakie jest ich pochodzenie czy różnica między olejkiem
arganowym spożywczym a kosmetycznym. Postanowiłam specjalnie dla nich założyć
stronę internetową, na której będą odpowiedzi na te pytania i na nią ich
odsyłać. Jednak stwierdziłam, że pisanie tylko o „smarowaniu się” to za mało.
By urozmaicić blog stopniowo dodawałam ciekawostki związane z Marokiem i
tradycjami tego kraju takie jak historia, kuchnia, rękodzieło, wesela i inne
obyczaje. W sumie zawsze chciałam mieć bloga ale nie byłam pewna czy mam dobry
temat do pisania i przede wszystkim czy znajdę na to czas. Okazało się, że
temat jest na wyciągnięcie ręki. Co do czasu to najlepszymi blogerkami są
przecież wiecznie zajęte mamy. Więc chyba się da? Ja zaczynałam go prowadzić w
Niemczech w przerwach w pracy, czyli kiedy babcia śpi. Przydały się też moje
umiejętności grafika. A ludzie co zamawiali u mnie olejki też byli ciekawi
czegoś więcej. Zaczęłam pisać o podróżach i swoich doświadczeniach. Marokańskie
korzenie męża i jego rodzinę traktuję trochę jak eksperyment by czerpać
inspiracje. Jedna Marokanka gotuje dla mojego bloga tradycyjne potrawy, bo mam
też kącik kulinarny. Dodałam parę ciekawostek o Hiszpanii oraz opinie na różne
powiązane tematy, nie zawsze poprawne politycznie. Blog zaowocował m.in.
współpracą z Klubem Polek na Obczyźnie. Aktywnie wzięłam udział w kilku jego
projektach takich jak „Bajki 1001 Polki”czy nagraniu wideo na temat emigracji,
które dwa razy wyemitowała TVP Polonia. W październiku 2015 blog kończy roczek
a w planach mam jego dalszy rozwój i obserwacje co z niego dalej wyniknie.
9.Czy znasz jakieś ciekawe zwyczaje
albo tradycje, których nie ma w Polsce, a są w Hiszpanii?
Dorota: Hiszpania to kraj katolicki ale wiele świąt obchodzi się zupełnie inaczej
niż w Polsce. Na Wielkanoc nie maluje się jajek, ale na ulicach organizuje się
wielkie procesje z orkiestrą, przebierańcami i ciężkimi figurami niesionymi
przez tragarzy. Warto zobaczyć ten spektakl. W poniedziałek wielkanocny idzie
się normalnie do pracy. Boże Narodzenie świętuje się, ale nie jest ono tak
ważne jak... Trzech Króli. Trzej Królowie to najważniejsze święto w Hiszpanii,
najbardziej oczekiwane, głównie przez dzieci, bo to wtedy daje się prezenty.
Tutaj przynosi je nie Mikołaj lecz Kacper, Melchior i Baltazar. Z tej okazji
każde miasto, każda dzielnica organizuje orszak, z którego osoby przebrane za
Mędrców Wschodu rzucają do tłumu cukierkami a dzieciaki próbują je złapać. 6-go stycznia cała rodzina siada przy stole, je swoje tradycyjne potrawy i rozpakowuje
prezenty. Moja rada jest taka, że jeśli chcesz wysłać komuś paczkę do Hiszpanii
to broń Boże nigdy tego nie rób w okresie Trzech Króli. Nawet jak wykupisz
drogi i szybki priorytet to dojdzie o wiele później niż ekonomiczna paczka.
Możesz na nią czekać ponad miesiąc. Wraz z moimi rodzicami już dwa razy tak się
wpakowaliśmy. Drugie święto, którego Hiszpanie nie mogą się doczekać to... noc
Św. Jana ze względu na huczne, nocne imprezy, polegające na paleniu ognisk na
plaży i skakaniu przez nie. W niektórych miasteczkach ludzie polewają się wodą
tak jak u nas na śmigus dyngus. Tyle, że u nich jest ciepło. Kiedy
przepłyniesz Cieśninę Gibraltarską i odwiedzisz Maroko to zobaczysz zupełnie
inny świat. Także pełny pięknych krajobrazów, ciekawej architektury, tętniących
życiem bazarów, orientalnej kuchni, zielonej herbaty i wielu kolorów. W Maroku
byłam na dwa najważniejsze święta muzułmańskie czyli w post Ramadan i Eid el
Kebir gdzie składa się w ofierze barana. To drugie właśnie teraz się odbywa.
Marokańczycy, nawet ci mniej religijni i mentalnie bliżsi nam, trzymają
się tych tradycji bardzo poważnie. Nam wydają się trudne do zrozumienia. Bo jak
można wytrzymać 12 godzin bez jedzenia i picia, samemu sobie taki reżim
narzucić, mimo że nikt nie rozlicza. Jak można w zagrodzie własnego domu
zarżnąć niewinne zwierze dla jakiegoś rytuału. Marokańczycy tłumaczą, że robią
to nie po to by męczyć barana lecz by się dobrze najeść. Bo taka jest natura i
kolej rzeczy, a nie każdy został jeszcze wegetarianinem. Ich baran po jednym
cięciu umiera natychmiast – tak twierdzą. Jako przeciwieństwo podają korridę w
Hiszpanii. Tam torreadorzy brutalnie zabijają byka na arenie dla rozrywki,
który kona powoli w męczarniach. Tu już nie ma wątpliwości, że ten zwyczaj nie
jest do zaakceptowania. Sama nigdy nie byłam na korridzie i nie mam zamiaru.
Kiedyś mówiono, że trudno będzie coś z tym zrobić, bo walki byków są zbyt mocno
zakorzenione w hiszpańskiej kulturze. A jednak! Hiszpanie mają świadomość, że
jeśli tradycja jeśli szkodzi innym żywym istotom to nie jest czymś dobrym.
Organizacje walczące o prawa zwierząt są tu bardzo aktywne i protestują przed
gmachami korridy. Doszło do tego, że w kilku wspólnotach autonomicznych, a
mianowicie w Katalonii i na Kanarach zniesiono walki byków. Jest to jakiś krok.
Natomiast w Andaluzji wciąż się je praktykuje. Za to nie kojarzę aby ktoś w
Maroku protestował przeciw zabijaniu baranów w Eid el Kebir. To dlatego, że
muzułmanie maja ogromną tożsamość powiązaną ze swoją kulturą i religią. Zakup
barana to spory wydatek, więc jeśli jakiejś rodziny nie stać to wcale nie musi.
Za to ci, którzy barana kupują mają obowiązek by część mięsa podarować ubogim.
Podobają się Wam takie wywiady? Dodawać je częściej? Piszcie w komentarzach :)
Bardzo fajnie! można się dowiedzieć wielu ciekawych ,przydatnych informacji, ja jestem za i czekam na kolejne, buzka
OdpowiedzUsuńhttp://nataliazarzycka.blogspot.com/2015/10/autumn-must-have.html
super są te wywiady:)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam:)
http://irreplaceable-fashion.blogspot.com/
cos chyba sie nei wyslalo, wiec jeszcze raz...
OdpowiedzUsuńczesc!
Tez mieszkam w Hiszpanii i tez mam bloga
http://byblosgranada.blogspot.com.es/
zapraszam i pozdrawiam
Ja u Ciebie też widzę Granadę więc pewnie kojarzysz conieco z wywiadu. Pozdrawiam
UsuńJeeeeeju, jak zazdroszczę :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie ;*
http://ravenstarkbooks.blogspot.com/
świetny wywiad, fajny pomysł.
OdpowiedzUsuńKlikniesz u mnie w najnowszym poście?
http://fashionelja.pl